Agrentyna 20.02 - 12.03.2012
Cel wyprawy: ACONCAGUA - najwyższy szczyt obu Ameryk
Mam nadzieję, że jakoś to jednak będzie. :)
Zacznijmy zatem od początku:
Nasze marzenia o zdobyciu Anki -bo tak najczęściej nazywana bywa w skrócie Aconcagua przez Polaków wybierających się na ten szczyt- miały swój początek już dwa lata wcześniej, tj. w chwili gdy wraz z grupą przyjaciół (pod wodzą Jarka) kończyliśmy jakże udaną wyprawę do Ekwadoru.
Tak wiec to właśnie wtedy gdy świętowaliśmy w Quito udane wejście na kilka znaczących wulkanów, uwieńczone stanięciem na Chimborazo, ktoś rzucił pytanie, które zawsze wcześniej czy później pada w takich sytuacjach: I co dalej? ... Jaka gór następna?
Oczywiście nikt z uczestników tamtej imprezy nie przypuszczał, że rzucone gdzieś przelotnie hasło: Aconcagua, będzie nas prześladować przez następne dwa lata i doprowadzi do realizacji upragnionej wyprawy.
Dwa lata!? Czemu tak długo?
Nie potrzebowaliśmy tych dwóch lat na to, żeby przygotować się na wyprawę fizycznie, technicznie ani strategicznie. Dwa lata to taki minimalny okres (przynajmniej w moim przypadku), żeby przede wszystkim przygotować do takiej wyprawy rodzinę, no i oczywiście po to, by zebrać potrzebne fundusze, które zawsze w takim wypadku są dość poważnym ograniczeniem.
Zdzichu albo Jacek i Krzychu z Lublina mają ten okres przygotowawczy co najmniej o połowę krótszy, bo w między czasie udało im się wyjechać i zdobyć Kilimandżaro, no ale wiadomo, jest to bardzo indywidualna sprawa zależna zresztą od wielu czynników...
Przygotowania:
Prawdziwe przygotowania do wyprawy zaczęliśmy oczywiście bardzo późno - jesienią. Głównie składały się na nie zakupy potrzebnego sprzętu i żywności. Kupiliśmy więc namiot, śpiwory, buty-skorupy, gogle z UV, puchówki, łapawice, itp. Resztę sprzętu mięliśmy już z poprzednich wyjazdów wiec pozostało nam kupić trochę liofilizatów i innych mniej lub bardziej smacznych specyfików, które miały stanowić naszą podstawową dietę w górnych obozach. Drugą część naszych przygotowań miało stanowić podniesienie sprawności kondycyjnej i wydolnościowej. Hmm...ale co tu dużo mówić, ograniczyło się to w moim wypadku do trochę bardziej wytężonej pracy na steperze i bieżni podczas moich wizyt na siłowni. Nie sądzę, żeby miało to później jakiś decydujący wpływ na późniejszy przebieg wyprawy, no ale zawsze to coś.
Podróż:
Spotkaliśmy się wszyscy na lotnisku w Warszawie chwilę przed odprawą rano 20.02. Razem z Jarkiem (naszym kierownikiem i przewodnikiem) było nas 10 osób: Jarek i Marta; Tomek, Marcin i Jarek; Jacek, Krzysiek i Witek; no i Zdzichu i ja.